Przed wylotem na Malediwy wyspa Fulidhoo była dla nas wielką tajemnicą, również pod kątem życia podwodnego i możliwości podziwiania go. Jak wiadomo, Malediwy słyną z przepięknych raf koralowych i bogactwo różnorodnych form życia zamieszkujących ciepłe wody Oceanu Indyjskiego. Niemniej kompletny brak informacji na temat wysepki położonej na atolu Vaavuu sprawiał, że wolałem nie nastawiać się na nic konkretnego i nie mieć zbyt wielkich oczekiwań. Tym bardziej, że kilka razy zdarzyło mi się już rozczarować zniszczoną rafą…
Po dotarciu na wyspę i zakwaterowaniu się w pokoju, niemal natychmiast wypakowałem z plecaka płetwy i maskę z rurką, a także nowo nabyty aparat podwodny i pognałem na plażę zbadać co pod powierzchnią piszczy… I tutaj chciałbym napisać o bogactwie raf, oszałamiającym życiu podwodnym i dziewiczej naturze. Ale nie napiszę. Nie napiszę, bo po prostu tego tam nie ma. Na szczęście jest tutaj „ale” 🙂 Mimo że rafa wokół wyspy jest w dużej mierze szczątkowa, zdecydowanie jest jednak co pod wodą oglądać i można godzinami dryfować po powierzchni wcale się nie nudząc. Ale może po kolei…
Zaczynając snorkeling od głównej, frontowej plaży, trzeba trochę poszukać, aby natrafić na fragmenty rafy. Dno jest w dużej mierze piaszczyste, spotkać można sporo martwego korala, wokół którego pływają grupki różnokolorowych ryb rafowych. Natrafić można również na niewielkie wysepki zdrowego i ładnego korala, w tym ukwiały zamieszkałe przez zawsze zachwycające błazenki. Z moich obserwacji wynika, że więcej fragmentów ciekawej rafy spotkać można w części plaży w pobliżu meczetu. Ale warto eksplorować i poszukać wzdłuż całej plaży. Rafa nie jest tu może zachwycająca, ale ryb jest sporo i jak ktoś nie ma wygórowanych oczekiwań, to z pewnością znajdzie tu coś dla siebie.
Największą natomiast podwodną atrakcją głównej plaży było dla mnie jednak zdecydowanie coś innego niż porozrzucane pozostałości rafy. Spacerując plażą można było dostrzec przy brzegu ogromne kształty, które wraz ze zbliżaniem się człowieka zazwyczaj zrywały się i znikały w głębszej wodzie. Może to i dobrze, gdyż bezpośredni kontakt z tymi stworzeniami i nadepnięcie na nie, może skończyć się dla człowieka tragicznie. Mowa bowiem o ogromnych płaszczkach, regularnie pojawiających się na płyciźnie tuż przy brzegu. Można było je spotkać dryfujące wzdłuż plaży, jak i lekko wkopane w piasek, tkwiące bez ruchu na swych zamaskowanych pozycjach. Oglądanie ich pod wodą nie należało do najprostszych, gdyż po wypatrzeniu ich z brzegu, uciekały przy próbie wejścia do wody i podglądania ich pod powierzchnią. Aby ujrzeć je pod wodą, trzeba było liczyć na szczęście i po prostu natrafić na nie podczas pływania przy brzegu. Ale nawet wtedy były płochliwe i oddalały się wraz ze zbytnim zbliżeniem się człowieka. A było co podziwiać, gdyż okazy które widziałem miały na oko metr średnicy i wraz z ogonem pewnie i ze 2 metry długości.
Drugą z atrakcji podwodnych głównej plaży, było coś co widziałem wcześniej tylko w programach przyrodniczych, czytanych przez Krystynę Czubównę. W zasadzie wzdłuż całej plaży ciągnął się w wodzie ciemny pas, wyglądający z zewnątrz jak plama ropy lub co najmniej pasmo glonów. Ten intrygujący widok jeszcze bardziej fascynujący stawał się pod wodą, gdy okazał się, że nie jest to wyciek oleju z tankowca, lecz przeogromne, liczące dziesiątki tysięcy (?) ławice ryb. Ogromne stada niewielkich, srebrnych ryb (nie znam nazwy gatunku, coś jak śledzie), zbite w ciasne gromady i ciągnące się wzdłuż całej plaży. Już sam ich widok pod wodą robił ogromne wrażenie, ale cała magia ujawniała się w momencie wpłynięcia w takie stado. Ławica rozstępuje się bowiem na boki, w górę i w dół, w sposób idealnie skoordynowany, wykonując przy tym niezwykły i zapierający dech w piersiach taniec. Zupełnie jak w programach National Geographic. Pławienie się wśród tej niesamowitej masy ryb i podziwianie ich niezwykłych piruetów naprawdę robi wrażenie, nie mniejsze niż spotkanie oko w oko z rekinem.
Co do rekinów, to również można je spotkać przy Fulidhoo, choć nie jest to proste. Mi tylko raz udało się namierzyć rekina rafowego czarnopłetwego, który jednak uciekł niemal natychmiast na mój widok. Zwierzęta te są niegroźne dla człowieka, ale zazwyczaj również płochliwe. Miałem szczęście go zobaczyć w okolicy boiska do piłki nożnej, gdzie zaczyna się najciekawsza moim zdaniem część wyspy (z tych łatwo dostępnych), jeżeli chodzi o życie podwodne. Na jej wschodnim skraju wybrzeże jest raczej skaliste i również skały dominują w wodzie. W tym rejonie natrafić można na dość silne prądy (jest jednak płytko), są też w związku z tym fragmenty chłodniejszej wody. I właśnie w tym rejonie kwitnie dość bogate życie podwodne. Wśród skał i na otwartej przestrzeni, ale przede wszystkim w prądzie, spotkać można zarówno wszelkie gatunki kolorowych ryb rafowych, jak i stada większych ryb, jak choćby tuńczyków błękitnopłetwych. Koral jest tu raczej szczątkowy, ale mnogość gatunków ryb to wynagradza.
Kolejną częścią wyspy, którą starałem się zobaczyć pod wodą, jest przeciwległe do głównej plaży północne wybrzeże, gdzie znajduje się choćby Fulidhoo Guesthouse, w którym mieszkaliśmy. I właśnie z plaży przed pensjonatem próbowałem swych sił w tej nierównej walce. I jest to dość dobre określenie, gdyż dostęp do rafy jest tutaj dość ciężki. Przez około 100 metrów czeka nas najpierw upstrzona rafą i skałkami płycizna, przez którą nie tak łatwo się przedostać. Można płynąć z maską i rurką, ale nie jest to proste, gdyż niemalże szura się brzuchem po piasku. Można też iść, ale ze względu na rafy i skałki jest to na boso bardzo ryzykowne, a w płetwach bardzo trudne. Ja wybrałem metodą pełzania i płynięcia z głową w wodzie. Łatwiej na pewno jest to robić w czasie przypływu. Gdyż już przebrniemy przez płyciznę, tuż przed głębszą wodą czeka na chyba najtrudniejsza przeszkoda. Woda wypłyca się tu bowiem jeszcze bardziej i właśnie tutaj rozbijają się na skałach całkiem spore fale. Odcinek ma ten kilka metrów, ale przebrnięcie go bez urazów do łatwych nie należy. Gdy jednak już się to uda, znajdujemy się w końcu na głębszej wodzie, gdzie naszym oczom ukazuje się całkiem ładna i zdrowa rafa, pełna ryb. Zaczyna się od mniej więcej 2 metrów głębokości, są tu jednak też drobne fale i prąd, więc pływanie tutaj również nie należy do łatwiejszych. Mimo że jest tu najlepsza rafa na Fulidhoo, jest trudno dostępna, więc jeżeli ktoś naprawdę nie czuje się na siłach, to nie polecam próbować. Tutaj też podobno jest największa szansa zobaczyć rekiny, również większe osobniki, tak twierdzi menadżer pensjonatu. Mi się nie udało, choć muszę przyznać że ze względu na trudny dostęp nie spędziłem tam za wiele czasu.
I tak z grubsza kształtuje się sytuacja odnośnie życia podwodnego Fulidhoo. Nie jest to może żadna rewelacja i są na Malediwach miejsca miejsca nieporównywalnie lepsze pod tym względem (jak choćby pobliska Picnic Island), ale jeżeli ktoś ma trochę samozaparcia (lub niespecjalnie wygórowane oczekiwania), to z pewnością znajdzie w wodach wokół wyspy sporo ciekawych rzeczy i miłych wspomnień.
Podobał Ci się wpis? Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Polub fanpage Somtam.pl na Fejsie 😉
Zostaw komentarz